Fundacja Polskiej Sztuki Nowoczesnej

Jerzy Celichowski

W 2011 roku przed uchwaleniem nowej konstytucji na Węgrzech wielokrotnie wspominano preambułę do polskiej konstytucji jako „polski model” do naśladowania. Chodziło głównie o sformułowanie „zarówno wierzący w Boga będącego źródłem prawdy, sprawiedliwości, dobra i piękna, jak i niepodzielający tej wiary, a te uniwersalne wartości wywodzący z innych źródeł”. Kiedy konstytucję uchwalono polskich subtelności nadaremnie było tam szukać. Preambuła zaczynała się od „Boże, pobłogosław Węgrów”, dalej pojawiało się w niej zdanie “Uznajemy kluczową dla podtrzymania naszego narodu rolę chrześcijaństwa”, pozostała część tekstu była podobna w charakterze. Wobec „kluczowej roli chrześcijaństwa” “niepodzielający tej wiary” stali się niegodni wzmianki.

Ze strony polskiej prawicy nadeszły głosy zachwytu. “Analogiczna Preambuła do Konstytucji Rzeczypospolitej Polskiej jest marzeniem naszym i – jesteśmy o tym przekonani – zdecydowanej większości Polaków. Węgrzy dają nam przykład, że takie marzenia można zrealizować.” pisał Akademicki Klub Obywatelski z Poznania. Pluralistyczna Polska przestała być modelem. Stały się nim prawicowe Węgry Viktora Orbána.

Istniejąca już wcześniej ideologiczna przyjaźń łącząca polityczne i, co może nawet ważniejsze, kulturowe obozy prawicy w obu krajach wzniosła się na nowy poziom i do dziś odciska piętno na wszystkich poziomach, od ideologii państwowej aż po kibicowską odzież i tatuaże.

Prawicowa kontrrewolucja nie ograniczyła się do rewizji systemu politycznego czy prawnego. W pierwszym rzędzie dotknęła także historii nadając jej nacjonalistyczne zabarwienie. W preambule konstytucji węgierskiej pojawiła się wykładnia historii kraju implicite zdejmująca z Węgrów odpowiedzialność za wszystko co się stało w okresie okupacji niemieckiej i komunizmu. Tezę tę ilustruje postawiony w nocy, pod ochroną policji pomnik okupacji niemieckiej przedstawiający Węgry jako niewinną ofiarę agresji, co jest absurdalne nie tylko dla Polaków ale i wielu Węgrów.

Odzywają tu echa dyskusji na temat polskiej odpowiedzialności za Jedwabne czy inne zbrodnie popełniane przez Polaków w czasie wojny. Kontrą dla nich ma być kult rodziny Ulmów zamordowanych za pomoc żydom: bohaterowie są nasi, za zbrodniarzy, szumowiny pozbawione narodowości, nie odpowiadamy.

Polityka historyczna rzecz jasna nie ogranicza się do preambuły konstytucji. Ważnymi instrumentami w jej tworzeniu są muzea, pomniki czy promowani bohaterowie.

Dobrym przykładem takich muzeów są budapeszteński Dom Terroru czy Muzeum Powstania Warszawskiego. Przyczyniły się one, odpowiednio, do umocnienia poczucia niewinności wśród Węgrów a w Polsce rozwoju bezwarunkowego kultu Powstania bez względu na jego klęskę czy koszt. Nieprzypadkowo obie te instytucje powstały jako projekty przywódców politycznych z górnej półki, Viktora Orbána i Lecha Kaczyńskiego.

W przeciwieństwie do muzeów fala nowopowstałych pomników jest bardziej oddolna. Niejednokrotnie odzwierciedla to się zresztą w ich kiczowatej estetyce – wyguglowanie zdjęć tych pomników jest pouczające – nadając im specyficzną aurę autentyczności.

W Polsce nadal bezapelacyjnie dominuje papież Jan Paweł II, którego pomniki stawiane są niemal już od momentu jego wyboru. Obok niego jednak pojawiają się nowi bohaterowie, przede wszystkich „żołnierze wyklęci”.

Na Węgrzech osobą, której po 1990 roku postawiono najwięcej (49) monumentów jest nacjonalistyczny pisarz Albert Wass. Jego książki są masowo wydawane i kupowane, bywa, że w jednej księgarni można dostać ponad pięćdziesiąt jego tytułów.

Ceni się tych bohaterów nawet jeśli oskarżani są o zbrodnie wojenne, w przeciwieństwie do wrogów, „Brukselę” za granicą oraz „zdrajców” w domu, dla których nie ma zrozumienia ani litości. Oskarżenia o komunizm są rutynowe. Nie oszczędza się nawet grobów: niedawno wymalowano hasła na nagrobku Bieruta, czaszkę Kádára wykradziono z trumny parę lat temu.

W międzyczasie przywraca się dawne symbole chwały i narodowej dumy. W Polsce sięgnięto do okresu okupacji. Zawrotną – ponowną – karierę robi kotwica, która pojawiła się na murach, ubraniach, tatuażach a nawet na kijach bejsbolowych. Skrajna prawica paraduje z przedwojennymi mieczykami Chrobrego.

Na Węgrzech sięgnięto głębiej do półmitycznego okresu pra-Węgrów z łączącymi się z nim rowaszem, turulami, czy też łucznikami na koniach a także do ich epigonów – strzałokrzyżowców – ponownie przywracając do użytku flagi z pasami Árpádów.

Symbole te zagościły na nowopowstałym gatunku odzieży patriotycznej przynosząc spory sukces temu sektorowi rynku. Odzież ta stała się szczególnie popularna w środowiskach politycznie zaangażowanych kibiców łączących fanatyczne przywiązanie do swojego, zwykle piłkarskiego, klubu z ideologią skrajnej prawicy.

Polsko-węgierskie relacje kibicowskie są żywe i nie ograniczają się do oglądania meczów, często zahaczają o politykę. Do węgierskiego trafiło nawet polskie słowo „ustawka”, co odzwierciedla zarówno kult przemocy jak i uznanie jakim cieszą się polscy kibice wśród ich węgierskich odpowiedników (nota bene, jedna z węgierskich firm produkująca odzież patriotyczną nazwała się właśnie Ustawka).

Trendy, których doświadczają Polska i Węgry na poziomie rządów jak i ich kulturowego zaplecza są podobne. Tradycyjna przyjaźń polsko-węgierska ostatnio przechyla się w stronę nacjonalizmu.

A twarzą narodowego odrodzenia jest kibol w patriotycznej bluzie z bejsbolem ozdobionym kotwicą w ręku.

Jerzy Celichowski